Czy jedno zdanie na papierze może zmienić wszystko, nawet dla kobiety tak niezależnej i pewnej siebie jak Eloise Bridgerton?
„Oświadczyny” autorstwa Julii Quinn to książka, która może zaskoczyć nawet tych, którzy myślą, że dobrze znają reguły gry w romansie historycznym. Bo oto dostajemy opowieść, która nie jest ani słodką baśnią o miłości od pierwszego wejrzenia, ani przewidywalnym romansem z balową sceną w roli głównej. To historia pełna sprzeczności - jak sama Eloise.
Przyznam szczerze: od zawsze darzyłam tę bohaterkę sympatią. W cieniu Daphne czy Penelope, Eloise była głosem rozsądku i irytacji wobec konwenansów. Kiedy zatem dotarłam do tomu, w którym to ona gra pierwsze skrzypce, byłam pełna nadziei. I nie zawiodłam się.
Julia Quinn zabiera nas do wiejskiej posiadłości, gdzie więcej jest atramentu na twarzach dzieci niż w kałamarzu, a wdowiec Philip Crane to mężczyzna… trudny. Surowy. Milczący. Zraniony. Nie taki, którego wymarzyłaby sobie londyńska panna. Ale Eloise nie jest zwyczajną panną. A i to, co ich połączy, nie będzie zwyczajnym uczuciem.
Bardzo podobało mi się to, że „Oświadczyny” odchodzą od klasycznego schematu romantycznego uniesienia. Zamiast tego mamy napięcie, niedopowiedzenia, frustracje, a między tym wszystkim - iskry. Małe, ale palące. Quinn nie czaruje nas balami, tylko pokazuje codzienność. Wyzwania, jakie niesie za sobą bycie macochą dla dzikich bliźniaków. Nieumiejętność rozmowy o uczuciach. Strach przed tym, że można coś zbudować… i coś stracić.
Eloise i Philip są jak ogień i woda. Ona - z przekonaniami, że kobieta może być czymś więcej niż tylko żoną. On - z przekonaniem, że nie zasługuje już na nic dobrego. A mimo to autorce udaje się ich pięknie zderzyć i powoli, bardzo powoli, zbudować między nimi most. Bez fajerwerków, ale za to z emocjami, które naprawdę czuć.
To również bardzo ludzka opowieść o samotności - zarówno tej głośnej, jaką wykrzykują dzieci pozbawione matki, jak i tej cichej, która zamieszkała gdzieś głęboko w Philipie. I choć Quinn nie unika humoru (co bardzo sobie cenię!), to w tym tomie jest on nieco stonowany. Jakby bardziej dojrzały.
Czy „Oświadczyny” to moja ulubiona część serii? Nie. Ale czy to jedna z najbardziej dojrzałych, nieoczywistych, zapadających w pamięć historii w cyklu Bridgertonów? Zdecydowanie tak.
Dla wszystkich, którzy szukają romansu z czymś „więcej” - z pogłębioną psychologią postaci, z autentycznymi emocjami, z nutą cierpienia i nadziei - ta książka będzie strzałem w dziesiątkę.
Ocena: 8,5/10 - za dojrzałość, głębię emocji i nietypowe podejście do miłości, która rodzi się nie wśród róż, lecz wśród codziennego chaosu.
Współpraca reklamowa | Wydawnictwo Zysk i S-ka

Brak komentarzy: