Czy wciąż pamiętasz swoją pierwszą książkę? Tę, która sprawiła, że przepadłeś/aś dla literatury na dobre?


Ja pamiętam. I sięgając po "Belle Morte" Belli Higgin, poczułam się, jakbym cofnęła się do tamtych czasów - gimnazjalnych lat, kiedy czytanie zaczęło być dla mnie czymś więcej niż tylko obowiązkiem szkolnym. To był moment, w którym odkryłam, że książki potrafią pochłonąć człowieka na całe noce. „Belle Morte” właśnie w taki sposób przywołała tamte emocje – znajome, ale z domieszką współczesnej świeżości.


Autorka zabiera nas do świata, gdzie wampiry nie czają się już w ciemnych zaułkach, lecz żyją niczym celebryci - eksponowani, znani, pożądani. I to nie tylko ze względu na wieczną urodę czy nadnaturalne moce, ale także z uwagi na styl życia. Mieszkają w Domach, a Belle Morte to jeden z najbardziej prestiżowych z nich. Właśnie tam trafia Renie, choć nie w poszukiwaniu sławy czy bogactwa, jak większość dawców krwi. Ona ma jeden cel: odnaleźć swoją zaginioną siostrę.


Od razu wiedziałam, że ta historia będzie mieć dla mnie osobisty wydźwięk. Nie tylko przez klimat wampiryczny, który zawsze miał dla mnie nutę nostalgii, ale też przez motyw siostrzanej relacji - tej wyjątkowej, emocjonalnej więzi, która potrafi pchnąć człowieka do największych poświęceń. Renie nie jest kolejną naiwną bohaterką, którą łatwo można zmanipulować. To dziewczyna z charakterem, która z każdym krokiem odkrywa, że Belle Morte to nie tylko piękne wnętrza i idealnie ucharakteryzowane potwory - to pułapka, z której niełatwo się wydostać.


Z jednej strony podobał mi się pomysł z celebrytyzmem wampirów - to coś nowego, świeżego, a jednak osadzonego w znanym klimacie. Z drugiej - nie sposób nie zauważyć, że momentami fabuła skręcała w stronę schematycznych rozwiązań. Zwłaszcza relacja Renie i Edmonda… no właśnie. To klasyczne: "nienawidzę cię, ale jednak cię kocham", może trochę za bardzo dominowało nad innymi wątkami, które aż prosiły się o rozwinięcie. Trochę szkoda, że wiele obiecujących elementów zostało potraktowanych po macoszemu - choćby historia Domu, zagadnienia związane z etycznością całego systemu czy przeszłość samego Edmonda. Autorka wrzucała je do fabuły, ale często tylko je "liźnęła", by potem porzucić.


Mimo to „Belle Morte” wciąga. Styl Belli Higgin jest lekki, przystępny, a narracja dobrze prowadzi przez kolejne etapy śledztwa. Jest kilka naprawdę mocnych zwrotów akcji, a zakończenie, choć można się go częściowo domyślić, potrafi zaskoczyć i pozostawia niedosyt - w tym dobrym sensie. Ja chcę więcej. Chcę dowiedzieć się, co będzie dalej. I choć miałam momenty lekkiego znużenia, to historia Renie naprawdę mnie pochłonęła. Chciałam wiedzieć, co się stało z jej siostrą, co ukrywa Belle Morte, i czy uczucie między człowiekiem a wampirem w ogóle ma rację bytu w świecie, gdzie każdy krok jest obserwowany, a zaufanie to waluta o najwyższym kursie.

Doceniam też, że autorka nie poszła w stronę erotycznego banału. Jest chemia, jest napięcie, ale nie ma przesady. To subtelna, emocjonalna relacja, która z czasem nabiera głębi. Do tego ciekawe tło społeczne – zamknięcie, brak kontaktu ze światem zewnętrznym, listy kontrolowane przez władzę Domu - to wszystko buduje atmosferę niepokoju, wręcz klaustrofobii. I chyba właśnie ten mroczny, duszny klimat najbardziej trzymał mnie przy lekturze.


„Belle Morte” nie jest książką idealną, ale zdecydowanie wartą uwagi - zwłaszcza jeśli, tak jak ja, masz w sercu miejsce dla historii o wampirach i chcesz znów poczuć tę pierwszą, czytelniczą iskrę. Może niektóre elementy wymagają dopracowania, ale potencjał serii jest ogromny. I jeśli kolejna część bardziej wykorzysta te niedokończone wątki, to naprawdę może być hit.


Ocena 7/10


Współpraca reklamowa |  Wydawnictwo Zysk i S-ka





Brak komentarzy: