Czy dom to miejsce, czy ludzie? A może po prostu poczucie, że gdzieś naprawdę jesteś u siebie?
„Nasza czuła ziemia” Williama Kenta Kruegera to jedna z tych opowieści, które nie krzyczą, nie epatują dramatem… a jednak rozrywają człowieka od środka. Kiedy zaczęłam tę książkę, nie spodziewałam się, że stanie się dla mnie czymś więcej niż tylko historią o czwórce dzieci uciekających wzdłuż rzeki. A jednak - ta podróż przekształciła się w emocjonalną pielgrzymkę do miejsc, o których nie wiedziałam, że we mnie istnieją.
Z pozoru mamy tu klasyczną powieść drogi - cztery sieroty uciekające ze szkoły, która zamiast bezpieczeństwa oferowała im bicie, głód i wyniszczającą samotność. Ale już po kilku stronach jasne staje się, że to nie jest tylkohistoria ucieczki. To opowieść o tożsamości, traumie, braterstwie, a przede wszystkim - o potrzebie przynależności.
Narratorem tej poruszającej historii jest Odie - chłopiec o duszy buntownika, ale i ogromnym sercu. Opowiada ją z perspektywy dorosłego mężczyzny, z czułością, ale też z bólem. Z perspektywy kogoś, kto wie, że są wspomnienia, które nigdy nie bledną - a wręcz z czasem stają się bardziej wyraziste. Razem z bratem Albertem, niemym Mosesem i delikatną Emmy ruszają w podróż, która przypomina Odyseję - pełną niebezpieczeństw, spotkań z ludźmi dobrymi, złymi i tymi pośrodku. Każde spotkanie uczy ich czegoś o świecie, ale i o sobie samych. I to właśnie ten aspekt powieści uderzył mnie najmocniej - to, jak subtelnie autor splata fabułę z emocjami, które rezonują jeszcze długo po zakończeniu lektury.
Krueger pisze prosto, ale nigdy banalnie. Jego język jest oszczędny, a jednak gęsty od znaczeń. Opisy amerykańskiej prowincji lat 30. - pełnej kurzu, śmierci, ale i cichych, nieoczywistych przejawów dobra - są tak plastyczne, że miałam wrażenie, że płynę tym kanu razem z bohaterami. Że widzę zachody słońca nad rzeką, słyszę dźwięki harmonijki i czuję narastający strach, kiedy zbliżają się do kolejnego miejsca, które być może znowu ich zawiedzie.
To, co szczególnie mnie poruszyło, to wątek instytucjonalnej przemocy wobec dzieci rdzennych Amerykanów. Motto szkoły, w której zaczyna się historia - „Zabić Indianina, ocalić człowieka” - wstrząsnęło mną do głębi. Krueger nie oszczędza czytelnika, ale nie robi tego dla efektu. Raczej po to, by przypomnieć, że historia - nawet ta najboleśniejsza - musi być opowiedziana. A jeśli ktoś potrafi to zrobić z taką empatią i czułością, jak on - to ja chcę tej opowieści wysłuchać.
Bohaterowie tej książki - mimo młodego wieku - są pełnowymiarowi, wiarygodni i boleśnie ludzcy. Ich błędy są zrozumiałe, ich marzenia - bliskie każdemu z nas. A Emmy… Emmy to prawdziwy literacki skarb. Delikatna, a jednocześnie silna, staje się emocjonalnym kompasem tej opowieści. Jej obecność działa jak światło - czasem subtelne, czasem oślepiające, ale zawsze potrzebne.
„Nasza czuła ziemia” to książka, która nie daje łatwych odpowiedzi. Raczej zostawia pytania - o dom, o wolność, o to, kim jesteśmy, gdy odebrane nam zostaje wszystko, co znaliśmy. Ale też przypomina, że czułość - nawet w najmroczniejszych okolicznościach - ma siłę, by ocalić. I że czasem rodzinę trzeba sobie stworzyć od nowa.
Nie wiem, czy to książka dla każdego. Ale wiem, że jeśli dasz się jej porwać, zmieni cię. Trochę rozbije. Trochę ukoi. I zostawi z czymś, co trudno ubrać w słowa - może z melancholią, może z otuchą. A może z obietnicą, że jeszcze będzie dobrze.
Ocena: 10/10 - za prawdę, która boli i leczy jednocześnie. Za narrację, która płynie jak rzeka. Za to, że przypomniała mi, co to znaczy czułość w literaturze.
Współpraca reklamowa | Wydawnictwo Świat Książki

Brak komentarzy: